Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/50

Ta strona została skorygowana.

oraz ten daleki, rzeźwiący zapach, który górale nazywają „zapachem śniegów”. To ciepło słoneczne trwało cały tydzień, po czym znów zebrały się deszcze, by lunąć po raz ostatni; nawał wody był tak wielki, iż zdarł całą zwierzchnią warstwę gruntu i bryzgał na znaczną wysokość kłębami błota. W ową noc Purun Bhagat przygotował wielki stos opału, bo był pewny, że zziębnięci jego bracia łaknąć będą ciepła. Wszelakoż ani jedno zwierzę nie przybyło do kapliczki, mimo że Purun wabił je serdecznie i długo aż w końcu usnął znużony, dziwując się mocno, co też takiego zdarzyć się mogło w głębi boru.
W najciemniejszą godzinę nocy, gdy ulewa dudniła jak tysiąc tarabanów, zbudziło go ze snu jakieś szarpnięcie za kołdrę. Wyciągnąwszy się, uczuł koło siebie drobną dłoń łangura.
— Tutaj lepiej, niż pod drzewami — ozwał się sennie Purun Bhagat, odgarniając jeden ze zwiniętych brzegów derki — wleź-że do mnie i ogrzej się!
Ale małpa złapała go za rękę i poczęła ją ciągnąć.
— Aha! dopominasz się jadła? — dorozumiewał się Purun Bhagat. — Poczekaj, zaraz ci przygotuję.
Atoli, gdy przyklęknął, by dorzucić drew do ognia, langur pobiegł ku drzwiom kapliczki zaskrzeczał żałośnie i wróciwszy chyżo do świętego męża, uchwycił go za kolano.
— Co się stało? Cóż cię tak zaniepokoiło, bracie? — zapytał Purun Bhagat, widząc, że w oczach langura malują się jakieś rzeczy, których biedne zwierzę nie umie wypowiedzieć. — O ile nikt z twych pobratymców nie wpadł w pułapkę (zresztą, o ile mi wiadomo, nikt tu nie zastawia pułapek!), nie mam ochoty wychodzić na słotę i zawieruchę. Patrz-no, bracie, nawet barasingh przyszedł szukać u mnie schronienia.