To rzekłszy, objął prawą ręką szczeciasty grzbiet barasingha, w lewicy uniósł pochodnię i wyszedł z kapliczki w ponury, nieprzenikniony mrok nocy. Wiatru wcale nie było, ale deszcz o mało co nie zagasił pochodni, gdy wielki zwierz, ślizgając się na pośladkach zbiegał pędem po stoku góry. Gdy wydostali się z lasu, przyłączyło się do nich więcej braci Bhagata. Nie widząc nikogo, słyszał przecie wokoło siebie zwinne kroki langurów, a poza nimi basowe sapanie Sony. Ulewa zmierzwiła długie, siwe włosy Bhagata, iż obwisły w dół, jak postronki; woda pluskała pod bosymi stopami starca, a żółta odzież przylgnęła do jego słabowitego ciała — mimo to stąpał uporczywie i wytrwale, opierając się na grzbiecie barasingha. Dokonała się w nim zmiana. Nie był to już asceta-pustelnik, ale Sir Purun Dass, K. C. I. E., pierwszy minister pokaźnego państwa, człowiek nawykły do rozkazywania, śpieszący ratować swych podwładnych. Stromą, oślizłą, rozchlapaną drogą posuwali się w dół — Bhagat ze swoją bracią. Szli coraz to niżej i niżej, póki jelenie nie zaczęły potykać się i trącać rogami o ogrodzenie gumna; wówczas stanęły i jęły parskać, bo zwęszyły człowieka. Jakoż znajdowana się już u wylotu jednej z krętych uliczek wioski. Bhagat zastukał kosturem w zawarte okiennice domu kowala, a podniesiona pochodnia rozjarzyła się żywszym blaskiem pod osłoną okapu.
— Wstawajcie i uciekajcie! — krzyknął Purun Bhagat, nie rozpoznając własnego głosu, gdyż od lat całych nie zdarzyło mu się przemawiać do ludzi. — Góra się wali! Góra wkrótce runie! Zbudźcie się i uciekajcie, wieśniacy!
— To nasz Bhagat! — zawołała kowalowa. — On ta przyszedł ze wszystkimi swymi zwierzętami. Zbierz dziatwę i poślij ich do wioski. Niech pobudzą, niech zawiadomią wszystkich!
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/52
Ta strona została skorygowana.