z zazdrością. Umiał węszyć, jak mało kto z ludzi, jednakże nigdy nie udało mu się zdobyć subtelnej wrażliwości węchu, jaką odznaczają się zwierzęta puszczy, zresztą trzy miesiące pobytu w kurnej chacie wiejskiej oddziałały nań pod tym względem nader niekorzystnie. Mimo wszystko poślinił palec, potarł nim koniec nosa i stanął prosto, by chwycić górny cuch, który, choć najsłabszy, jest przecie najpewniejszy.
— Człowiek! — warknął Akela, przysiadając na tylnych łapach.
— Buldeo! — dodał Mowgli, kładąc się na ziemi. — Idzie w trop za nami... Patrz, tam słońce odbłysło od jego strzelby!
Był to zaledwie jeden błysk mosiężnych sworzni starego towerskiego muszkietu — błysk, który trwał bodajże ćwierć sekundy, atoli w dżungli nigdy nic nie błyska się w sposób podobny — chyba, że po niebie pędzą gromowe chmury; wówczas istotnie lada okruch miki, najmniejsza kałuża wody, a nawet co gładsze liście błyskają z dala, jak telegraf świetlny. Atoli ów dzień był bezchmurny i spokojny.
— Wiedziałem, że ludzie puszczą się za nami w pościg! — zawołał Akela z tryumfem. — Nie darmo byłem Hersztem Gromady!
Cztery wilczęta nie odpowiedziały nic na to, tylko na brzuchach czołgały się ze wzgórza i zaszyły się w gąszcz krzaków.
— Dokąd idziecie... tak bez słowa? — zahukał na nich Mowgli.
— Pst! Nim nadejdzie południe, przytaszczymy tu jego czaszkę! — odpowiedział Szary Brat.
— Wracać! — krzyknął Mowgli. — Wracać i czekać! Człowiek nie zjada ludzi!
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/61
Ta strona została skorygowana.