Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/73

Ta strona została skorygowana.

— On wyprawił się dziś rano, żeby cię sprzątnąć ze świata! — zawołała Messua. — Czy spotkałeś się z nim?
— Tak! spotkaliśmy... to jest spotkałem się z nim! Teraz on musi opowiedzieć ludziom nader ciekawą historię... a przez ten czas, gdy ją będzie opowiadał, można dokonać niejednej rzeczy. Ale wpierw muszę się dowiedzieć, jakie oni knują zamiary. Namyślcie się, dokąd macie powędrować, a gdy wrócę, opowiecie, coście postanowili.
Wyskoczył przez okno i jął biec znów wzdłuż muru wioski, póki nie dotarł do miejsca, skąd było widać tłum, zgromadzony pod figowcem. Buldeo leżał na ziemi, kaszląc i wzdychając, a obecni zasypywali go pytaniami. Włosy rozsypały mu się w nieładzie po ramionach; ręce i nogi miał odrapane wskutek łażenia po drzewach, a słowa więzgły mu w gardle — mimo to czuł się osobą ważną, niejako władcą w tym ludzkim gronie. Od czasu do czasu mruknął coś o diabłach, diablich śpiewach i czarodziejskich zaklęciach... ot, żeby zaostrzyć ciekawość na to, co miało nastąpić. Niebawem zażądał wody.
— No, no! — mruknął Mowgli. — Baj, baju! Pleć, plecięgo, byle długo! Ludzie są bliskimi krewniakami bandar-logu. Teraz on sobie będzie płukał gębę wodą... potem sobie zakurzy fajkę... a gdy już odprawi te wszystkie obrządki, zacznie opowiadać duby smalone! To-ci mądrale z tych ludzi! Nikt nie będzie pilnował Messui, póki sobie nie nabiją uszu Buldeowymi bajędami. A ja... ja staję się tak leniwy, jak oni!
Otrząsnął się i wymknął się z powrotem do chaty. Właśnie dochodził do okna, gdy poczuł jakieś lepkie dotknięcie w nogę.
— Matko! — odezwał się, bo dobrze mu było znane ciepło języka wilczycy. — Co ty tu porabiasz?