Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/74

Ta strona została skorygowana.

— Posłyszałam, jak synowie moi śpiewają w lesie, i poszłam w ślad za tym, którego miłuję nad życie. Chciałabym bardzo, Mała Żabko, zobaczyć tę kobietę, która karmiła cię mlekiem — mówiła Matka-Wilczyca, cała nasiąkła od rosy.
— Ludzie ją związali i chcieli zabić. Przeciąłem jej pęta, a teraz ona ujdzie w puszczę wraz ze swym mężem.
— Pójdę i ja za nimi. Jestem stara, ale jeszcze nie straciłam zębów.
To rzekłszy, Matka-Wilczyca wspięła się w górę i zajrzała przez okno w mrok chałupy. Po chwili zsunęła się cicho na ziemię i rzekła krótko:
— Ja pierwsza karmiłam cię mlekiem, ale prawdę mówi Bagheera, że człowiek w końcu wraca do ludzi.
— Być może — odparł Mowgli z wyrazem niezadowolenia na twarzy — ale w noc dzisiejszą nie myślę iść tą drogą. Zaczekaj tutaj, ale staraj się, by cię nie dostrzeżono.
— Ty nigdy nie bałeś się mnie, Żabusiu — rzekła Matka-Wilczyca, chowając się w wysoką trawę, co czynić umiała wybornie.
— Teraz oni, jak muchy, obsiedli Buldeo, który im opowiada niestworzone historie. Gdy się skończą te koszałki-opałki, ludzie (jakom słyszał) przyjdą tu z Czerwonym Kwieciem... chciałem powiedzieć — z ogniem... i spalą was oboje. A więc...?
— Jużem rozmawiała z mym chłopem — rzekła Messua. — Prawda-ć, że Kanhiwara jest aże o trzydzieści mil stąd, ale w Kanhiwarze znajdziewa Anglików...
— Cóż to za plemię? — zapytał Mowgli.
— A dyć sama nie wiem. To tacy dziwni biali ludkowie, co podobno rządzą całym krajem i nie pozwalają palić ludzi, a nawet bić ich, gdy nie ma dowodu winy. Jeżeli