się tam dostaniesz dziś nocą, to życie nasze uratowane. Jeżeli się nie uda, to trza uświerknąć!
— A więc ratujcie życie. Dziś nocą nikt nie wyjrzy z chałupy. Ale cóż to on tam wyrabia?
Mąż Messui ukląkł w kącie chałupy i obiema rękami rozgrzebywał ziemię.
— To trochę pieniędzy, jakie on sobie uśparował — wyjaśniła Messua. — Nic innego nie możemy z sobą zabrać.
— Pieniędzy? — rzekł Mowgli. — Aha! To takie coś, co wędruje z ręki do ręki i nigdy się nie zagrzeje. Czy poza tą wsią ludzie też się tym posługują?
Mąż Messui spojrzał gniewnie.
— To nie diabeł, ale głupiec! — zamruczał. — Dyć za pieniądze mogę se kupić konia. Jesteśwa tak potłuczeni, że trudno nam będzie wlec się prędzej, a za godzinę cała wioska pewnikiem puści się w pogoń za nami.
— Ręczę ci, że nikt was nie będzie ścigał! Już moja w tym głowa! W każdym razie przydałby ci się konik, bo Messua jest zmęczona setnie.
Chłop wstał i zawiązał resztę rupij w połę kaftana. Messua z pomocą Mowgliego przelazła przez okno. Orzeźwił ją chłodny dech nocy, ale dżungla na tle gwiaździstego nieba wydała się kobiecinie nader ciemną i straszną.
— Czy znacie drogę do Kanhiwary? — szepnął Mowgli.
Skinęła głową.
— To dobrze... A teraz pamiętajcie, że nie macie czego się lękać. Nie potrzebujecie też przyśpieszać kroku... Tylko... tylko chciałem was uprzedzić, że od czasu do czasu posłyszycie w dżungli za sobą lub przed sobą, jakieś niewinne pośpiewywania.
— To ty se myślisz, że odważylibyśmy się spędzić noc
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/75
Ta strona została skorygowana.