nieraz wpatrywać się w ślepia niesfornych wilcząt. Czerwony żar, płonący poza zieloną jak beryl tęczówką źrenic pantery, począł mętnieć i przygasać, niby blask latarni morskiej, oddzielonej od okrętu dwudziestoma milami topieli — niebawem zaś same ślepia zniżyły się ku ziemi, a wraz z nimi sam potężny łeb zaczął pochylać się coraz niżej i niżej — aż w końcu czerwony płat jęzora otarł się o stopy Mowgliego.
— Bracie! Bracie! Bracie! — wyszeptał chłopiec, głaszcząc olbrzymiego zwierza z lekka, ale nieprzerwanie po szyi i kołyszącym się grzbiecie. — Uspokój się! Uspokój się! To wina nocy, nie twoja!
— Tak, wszystkiemu winne te nocne zapachy — odrzekła Bagheera ze skruchą. — To powietrze tak na mnie podziałało... ono wprost jakby krzyczy na mnie! Ale skąd ty wiesz o tym wszystkim?
Powietrze dokoła wsi indyjskiej jest w rzeczy samej przesycone wszelakimi zapachami, a dla stworzeń, które nieomal wszystkie swe spostrzeżenia zawdzięczają powonieniu, zapach bywa czymś tak oszołomiającym, jak muzyka lub wyskokowe napoje. Mowgli jeszcze przez chwilę gładził puszystą sierść Bagheery, aż w końcu wielka pantera ułożyła się na ziemi, jak kot, grzejący się przed kominkiem — przymrużywszy oczy i podkuliwszy nogi pod siebie.
— Tyś jest z kniei i nie z kniei! Cóż ja znaczę przy tobie... ot zwykła czarna pantera! Ale ja ciebie kocham, Braciszku!
— Coś tam oni długo gawędzą pod figowcem — mruknął Mowgli, nie zwracając uwagi na zdanie ostatnie. — Pewno im tam Buldeo naplótł niestworzonych dziwów. Ale wkrótce pewno tu nadciągną, by wywlec z pułapki kobietę
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/79
Ta strona została skorygowana.