w którym zapuściła korzenie. Chłopi mitrężyli czas i ociągali się, póki im jeszcze została resztka łońskich zapasów; wyprawiali się też do boru na orzechy, ale tu raz po raz ukazywały się jakoweś cienie, które bądź wpatrywały się w nich skrzącymi ślepiami, bądź przemykały się w biały dzień tuż przed nimi; gdy zasię w przerażeniu uciekali ku murom wioski, widzieli, że kora drzew, koło których przechodzili przed chwilą, była już zdrapana i porysowana ostrzem jakichś potężnych, dłutkowatych pazurów. Im z większym uporem trzymali się swego osiedla, tym zuchwalsze stawały się dzikie zwierzęta, które teraz już zaczęły w najlepsze hasać i porykiwać na pastwiskach koło Waingungi. Wieśniacy nie mieli nawet tyle odwagi, by umacniać i zalepiać tylne ściany pustych obórek, zwrócone w stronę puszczy; przeto najpierw dziki zryły je doszczętnie — po nich wtargnęły tu łykowate i kłączaste powojniki i rozparły się niejako łokciami po świeżo zdobytym obszarze — w ślad za nimi zasię zjeżyły się badyle ostrej trawy. Wieś zaczęła pustoszeć. Uciekali z niej zrazu tylko mężczyźni nieżonaci, roznosząc szeroko wieść, iż wioska jest już skazana na niechybną zagładę.
— Któż wydoła — mówili — opierać się puszczy i bogom puszczańskim, skoro nawet miejscowy wąż-kobra wyniósł się ze swej nory pod figowcem?
W ten sposób zerwały się ich stosunki z zewnętrznym światem, a udeptane ścieżki w leśnych przesieczach stawały się coraz węższe i mniej widoczne. Trąbienie Hathiego i jego trzech synów przestało już niepokoić ludzi: nie mieli też po co wydalać się z domów. Zarówno młoda ruń, jak i dostałe plony uległy doszczętnemu zniszczeniu, a dalej położone pola zgoła już nie miały wyglądu ziemi uprawnej. Nie pozostało nic innego, jak zakołatać o pomoc do Anglików w Kanhiwarze.
Strona:Rudyard Kipling - Druga księga dżungli (tłum. Birkenmajer).djvu/93
Ta strona została skorygowana.