długie ljany dzikie zwieszały się pękami wzdłuż murów.
Na szczycie wzgórza stał obszerny pałac, pozbawiony dachu; marmurowe flizy w bruku paradnego dziedzińca i w ocembrowaniu fontann, popękane, pstrzyły się czerwonemi i zielonemi plamami, i nawet w ogrodzeniu kamiennem podwórza, na którem ongi mieszkały słonie królewskie, zielska i krzewy popodważały głazy i rozrzuciły je po bokach. Z pałacu roztaczał się widok na niezliczone szeregi domów bez dachów, które niegdyś stanowiły miasto, obecnie zaś pogrążone w mroku, przypominały opróżnione plastry miodu; na bezkształtną bryłę kamienną u zbiegu czterech ulic, która była posągiem bóstwa; na studnie i ścieki po rogach ulic, gdzie niegdyś były publiczne zbiorniki wody, i na pokruszone kopuły[1] świątyń, z których ścian sterczały palmy dzikie.
Małpy nazywały to miejsce swoim grodem, udając pogardę dla ludów puszczy, żyjących po lasach. Właściwie jednak nie wiedziały zgoła, jakie było przeznaczenie wszystkich tych gmachów, i jaki z nich robić użytek. Siadały grupami w przedsionku, prowadzącym do sali rady królewskiej, iskały się i sądziły, że udają ludzi. To znów rozbiegały się po domach bez dachów i zgromadzały w jednym kącie gruzy i stare cegły, żeby za chwilę zapomnieć całkiem, gdzie je złożyły. Krzyczały i szturchały się wzajem, poczem nagle zaprzestawszy bójki, goniły się po tarasach w ogrodzie królew-
- ↑ Półkuliste sklepienie, półkulisty dach.