Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/112

Ta strona została przepisana.

na jaw, jak to zwykle bywa, ale stało się to nazbyt późno, by z tego mógł mieć pociechę ten człek uczciwy... Tymczasem skądciś wylazł ten Whittier, powiązał jako tako całą tę kłamliwą opowieść, i jeszcze raz oczernił Bena Iresona, który już był nieboszczykiem. Był to jedyny raz, że Whittier czemś się odznaczył... a i to niepięknie! Natarłem porządnie uszu Danowi, gdy mi przyniósł ze szkoły tę śpiewkę. Ty, ma się rozumieć, też niewiele wiesz o tej sprawie; ale opowiedziałem ci szczerą prawdę, którą odtąd winieneś na całe życie wrazić sobie w pamięć. Ben Ireson nie był takim człowiekiem, za jakiego podaje go Whittier; mój ojciec znał go dobrze i przedtem i po tem zdarzeniu... a ty, mój smyku, strzeż się sądów nazbyt pochopnych. Dalej, następny!
Harvey nigdy z ust Diska nie słyszał tak długiej przemowy, więc opadł na legowisko, oblewając się gorącym rumieńcem. W każdym razie, prawdą było co skwapliwie zaznaczył Dan, że chłopak mógł wiedzieć tylko tyle, ile go nauczono w szkole... zresztą żyjemy nazbyt krótko, by móc zbadać prawdziwość wszystkich podań i plotek, krążących po morskiem wybrzeżu.
Potem Manuel dobył jakichś dziwnych dźwięków z brzękliwej i szczękliwej machette'y i zaśpiewał piosnkę portugalską, w której powtarzała się zwrotka o „Nina innocente!“; pieśń zakończyła się wysokim trelem, przy silnym akompanjamencie wszystkich naraz strun. Potem znów wystąpił Disko z drugą śpiewką o staro-