Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/113

Ta strona została przepisana.

świeckiej, zgrzytliwej nucie, a wszyscy przyłączyli się do chóru. Oto jedna z jej zwrotek:

Nadszedł już kwiecień i stopniał już śnieg:
Już wkrótce rozpoczniem po morzach swój bieg,
Już wkrótce rozpoczniem po morzach swój gon,
Odjedziem z Bedfordu — z rodzinnych stron
Hej, nie widzieliśmy nigdy, my wielorybnicy,
Jak się złoci na polach plenny kłos pszenicy!

Na chwilę śpiew ucichł — jeno skrzypki kwiliły cichuśko, samotnie... nagle znów rozbrzmiała nuta pieśni:

Kłosku pszenicy, złoty kiosku mój,
Który me dziewczę wplata w wianek swój!
Kłosku pszenicy, nie ujrzym cię już!
Idziemy tułać się wśród obcych mórz!
Hej! Kłosie, jam ciebie siewnem ostawił ziarenkiem,
Gdy wrócę — będziesz chleba białego bochenkiem...

Harvey omal się nie rozpłakał, słuchając tej pieśni. Sam nie wiedział, skąd mu się wzięło to rozrzewnienie. Atoli gorzej jeszcze poszło, gdy kucharz porzucił skrobanie kartofli i wyciągnął ręce do skrzypiec. Opierając się plecami o drzwi kredensu, rozpoczął grać dziwną jakąś nutę. Wyczuć w niej można grozę jakiegoś nieszczęścia, jakiejś wielkiej niedoli, która spotkać nas musi niechybnie, naprzekór wszelkim naszym staraniom. Po chwili zaczął śpiewać w jakiejś nieznanej mowie, przyciskając ogromny podbródek do siodełka skrzypiec i błyskając w świetle lampy białkami oczu. Harvey uniósł się z pryczy, by lepiej słyszeć. Pośród trzeszczenia wręg i tarcic, pośród pluskotu wodnych