Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/117

Ta strona została przepisana.

do łba fantazja ochrzcić go Jonaszem. Ale mi się wydaje, że w całej maszoperji najgorszym Jonaszem jest stryj Salters, kiej chodzi o jego własne szczęście... żeby to tylko takie to szczęście nie rozszerzało się, jak ospa! On powinien być na Carrie Pitman; ten bat jest chyba sam dla siebie Jonaszem... i jego załoga i oporząd... wszystko do niczego! Jak Boga kocham! Jeszcze się kiedy rozbiją podczas ciszy morskiej!
— W każdym razie jużeśmy się oddalili od flotyli — zauważył Disko, — nadewszystko zaś od Carrie PitMan.
Na pokładzie rozległo się stukanie.
— Stryjowi Saltersowi przytrafiło się jakoweś szczęcie — przemówił Dan po odejściu ojca.
— Przetarło się! — krzyknął Disko.
Wiara jęła na wyścigi gramolić się w górę, chcąc łyknąć choć odrobinę świeżego powietrza. Mgła rozdroszyła się, ale morze było jeszcze posępne i w wielkich przewałach biegło jej śladem. We’re Here dostał się jakby w długie, zapadnięte ulice i fosy, które wyglądałyby zgoła bezpiecznie i przytulnie, gdyby tylko chciały ustać cicho w jednem miejscu; one jednak zmieniały się bez wytchnienia i bez litości, raz po razu wyrzucając szoner na wierzchołek jednego z tysiąca szarych wzgórków, jednocześnie zaś wiatr, wijąc się wężykiem po stokach, huczał i wył wśród olinowania. Gdzieś tam w oddali wzbijał się w górę co pewien czas pęk białej piany, a tuż za nią, jakby na dany znak, biegły inne,