Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/12

Ta strona została skorygowana.

i przyjacielscy, usłużni i litościwi, w chwilach odpoczynku (przymusowego zresztą, podczas zawieruchy) pogodni i do wynurzeń skłonni, rozśpiewani... Tacy to są oni, ci Kiplingowscy „Pracownicy morza“. Tak, pracownikami zwać się ich godzi, może nawet słuszniej niż bohaterów głośnej powieści Victora Hugo. Praca bowiem i przedewszystkiem praca jest treścią ich życia. Mogłaby ta książka nosić Hezjodowy tytuł „Prace i dnie,“ możnaby ją uważać, gdyby to nie brzmiało paradoksalnie, za jakieś morskie „Georgiki“. Ta praca nie jest jakąś klątwą człowieka (choć nam to było w raju rzeczone) owszem jest jego radością, zapełnieniem życiowej pustki, najlepszą strawą i zdrowiem. Stwierdził to na sobie Harvey Cheyne, stwierdzał niejednokrotnie i duchowy ojciec harcerstwa, sam Kipling, który w najcudniejszej swej książce, w genjalnych „Powiastkach dla małych dzieci“ tak nucił:

Chcąc zło odmienić, nie trzeba się lenić,
ni z książką się grzać przy kominie,
lecz wziąć się do pracy, do rydla i gracy,
i kopać, aż z czoła pot spłynie;
a wtedy żar słońca i wiatru dech zwinny
i ogrodowe też Dżinny
zdejmą nam garb,
przebrzydły garb,
jaki ma wielbłąd pustyni!

Ale ci cisi pracownicy umieją w razie czego być i bojownikami. Wprawdzie nie widzimy ich tu w walce