Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/127

Ta strona została przepisana.

Pewnikiem myślisz, młokosie, że to były czary... a to był tylko trunek.
Po południu morze było na tyle spokojne, że można było łowić wprost z pokładu. Penn i stryj Salters okazywali tym razem niezmierną gorliwość — połów był obfity i ryby okazałe.
— Abizaj na pewno utopił razem ze sobą swojego straszaka — odezwał się Salters. — Wiatr ani się nie odwrócił, ani nie wzmógł, ani też nijak nie odmienił. A co tam z wędą? W każdym razie ja nie zważam na przesądy.
Tom Platt nastawał na to, że o wiele lepiej byłoby wyciągnąć trolę i wynaleźć nowe łowisko. Ale kucharz oświadczył:
— Szczęście z dwóch cząstek się składa. Przekonacie się, gdy spróbujecie. Ja to wiem.
Słowa te tak połechtały Długiego Dżeka, że ostatecznie udało mu się przekabacić Tomka Platta i wyruszyli we dwójkę na morze.
Przez „zatapianie“ wędy rozumieć należy wyciąganie jej po jednej stronie łodzi, odczepianie ryb, powtórne zaopatrywanie haków w przynętę i kolejne przesuwanie ich zpowrotem w morze — coś jakby jednoczesne zdejmowanie jednej bielizny i wieszanie drugiej na sznurze. Jest to czynność przewlekła i dość niebezpieczna, gdyż długa, ostrzami najeżona lina może błyskawicznie wciągnąć łódź pod wodę. Ale gdy posłyszano słowa pieśni:

A teraz zechciej, o kapitanie,