Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/136

Ta strona została przepisana.

ścionki, zegarki, pachnidła, przyjęcia towarzyskie, wina szampańskie, karciarstwo i wygody hotelowe. Z czasem zmieniał już mu się ton głosu, gdy mówił o swym „przyjacielu“, którego Długi Dżek kiedyś ochrzcił „zwarjowanym smarkaczem“, „wyzłacanym brzdącem“, „lalusiem, co ma mleko pod nosem“, pominąwszy już inne pieszczotliwe przydomki. Zadarłszy na stół obie nogi, obute w ciężkie skórznie, wymyślał niestworzone historje o jedwabnych pidżamach i specjalnie sprowadzanych szalikach, ażeby doszczętu pognębić „przyjaciela“. Harvey nader łatwo dostosowywał się do swego otoczenia, umiejąc bystrem okiem i uchem uchwycić każdy wyraz twarzy i każdy ton głosu obecnych.
Zdawna wymyszkował miejsce pod siennikiem na pryczy, gdzie Disko trzymał stary, zaśniedziały kwadrant, który tu przezwano „świńskiem jarzmem“. Ilekroć stary rybak wymierzał położenie słońca i z pomocą „Almanachu starego farmera“ odszukiwał szerokość geograficzną, Harvey zeskakiwał do kabiny, by na zardzewiałej rurze komina wypisać gwoździem obliczenia i datę. Doprawdy, sam nawet główny inżynier na pokładzie linjowca nie potrafiłby tu zrobić nic więcej; żaden też inżynier z trzydziestoletnią praktyką nie potrafiłby ani wpołowie naśladować tej miny morskiego bywalca, z jaką Harvey (nie zapomniawszy nigdy splunąć wpierw poza burtę) ogłoszał wszem wobec, gdzie w danym dniu znajduje się szoner, — poczem (ale nigdy