Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/141

Ta strona została przepisana.

ino zabawa... a on se myśli, że jest tęgim marynarzem. Przyjrzyj-no mu się teraz zdziebko!
— Wszyscyśmy tak zaczynali — odrzekł Tom Platt. — Chłopcy zawdy, póki się nie zawiodą, wierzą, że są już dorosłymi ludźmi... i tak do samej śmierci... udawanie i udawanie. Ja też tak robiłem, gdym był na starym Ohio, dobrze pamiętam. Gdym stał na pierwszej warudze, i do tego w przystani, wydawało mi się, żem lepszy niż Farragut. Dan jest pełen tegoż mniemania. Przypatrz-no się teraz obu tym chłopakom jak udają starych wiarusów... jakby każdy włos był paczesią konopną, a krew mazią stokholmską.
I jął przemawiać w stronę schodów wiodących do kabiny:
— Pono raz pomyliłeś się w swych rachubach, Disko. Skądże ci się wzięło, na miły Bóg, opowiadać nam wszystkim, że ten chłopak jest waryjatem?
— A był nim — odparł Disko. — Był warjatem i nierobem, gdy się dostał na nasz okręt; ale od tego czasu, powiem wam szczerze, zrobił się wcale do rzeczy. To ja go wyleczyłem.
— Ale bajać to umie pieknie! — ozwał się Tom Platt. — Zeszłej nocy opowiadał nam o jakimciś takim jak on sam gołowąsie, który powoził cudaczną bryczuszką, zaprzężoną w cztery kucyki... zdaje mi się, że było to w Toledo, w stanie Ohio... i dawał kolacje gromadzie takich samych chłystków. Dziwaczna to taka bajka, ale piekielnie zajmująca. A on takich bajek wiele umie opowiadać.