Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/142

Ta strona została przepisana.

— Chyba mu to się bierze z jego własnej głowy — zawołał Disko z kabiny, gdzie był zajęty dziennikiem okrętowym. — Dyć rzecz oczywista, że to wszystko ino wymysły. Nikt, prócz Dana, temu nie wierzy, a i on się z tego śmieje. Słyszałem go, jak bajał, gdy myślał, że go nie widzę.
— Czyście kiedy słyszeli, co mówił Szymon Piotr Ca’houn, kiej wyswatano jego siostrę Hitty za Lorrin’a Jeraulda, a chłopcy, by mu dokuczyć, jęli o tem rozpowiadać w Georges? — rozgadał się stryj Salters, który dotąd w spokoju suszył się pod osłoną czółna, wiszącego na sztymborku.
Tom Platt w szyderczem milczeniu pykał fajkę: był przecie rodem z Cape Cod i nie słyszał tej powiastki od lat dwudziestu zgórą. Stryj Salters, zaśmiewając się chrapliwie, ciągnął dalej:
— Szymon Piotr Ca’houn powiedział (i miał zupełną racyją) o Lorinie: „Napół mieszczuch“ (pedział) napół dułeń; a gadano mi, że ona wyszła za bałdzo bogatego kawaleła.“ Szymon Piotr Ca’houn nie miał w gębie podniebienia, dlatego to on tak gadał...
— Nie gadał-ci on żadną pensylwańską holenderszczyzną — odciął się Tom Platt. — Lepiejbyś poprosił, żeby jaki człek z Cape Cod opowiedział tę gadkę. Ca’houny były to cygany z dziada-pradziada.
— Niech-ta! Wcale się ta nie chwalę, żem wymowny — odpowiedział Salters. — A teraz dochodzę do samego sedna sprawy. Otóż akuratnie to samo dałoby się po-