Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/147

Ta strona została przepisana.

szczona i wytępiona niby ów przysłowiowy ptak dodo. Wyjaśniał, jak to się do działa okrętowego zakłada rozgrzane do czerwoności kule, umieszczając bryłę wilgotnej gliny pomiędzy niemi a ładunkiem prochu; opowiadał jak to one skwierczą i dymią, gdy uderzą o drzewo i jak to mali chłopacy okrętowi z Miss Jim Buck zalewali je wodą i krzyczeli w stronę wartowni, by jeszcze raz spróbowano. Opowiadał również różne dziwa o blokadzie — o długich tygodniach bujania się na kotwicy, urozmaiconych jedynie odjazdem i powrotem parowców, którym wyczerpał się zapas węgla (dla żaglowców nie bywało żadnej odmiany); o wichurach i mrozach (były to mrozy tak silne, że aż dwustu chłopa musiało dniem i nocą tłuc i rąbać lód, zwisający na kablu), blokach i olinowaniu, gdy tymczasem kuchnia była rozgrzana do czerwoności jak kula działa fortecznego, a ludziska wiadrami pili kakao. Tom Platt nie korzystał nigdy z usług kotła parowego. Służbę swą zakończył wtedy, gdy zastosowanie pary było jeszcze rzeczą względnie nową. Przyznawał, że wynalazek ten pięknie się reprezentował w czasach pokoju, jednakże sam osobiście z ufnością wyczekiwał dnia, kiedy znów ukażą się żagle na fregatach o pojemności dziesięciu tysięcy ton i o bumach długich na sto dziewięćdziesiąt stóp.
Manuelowe gawędy były ciche i powolne — wciąż w nich była mowa o pięknych dziewczynach na Madeirze, piorących chusty w wyschniętych łożyskach strumieni w księżycowym blasku i pod osłoną pochwiejnych