Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/148

Ta strona została przepisana.

bananów; nie brak też było legend z życia świętych, jako też opowiadań o cudacznych pląsach i walkach hen daleko w mroźnych portach nowofunlandzkich. Salters miewał zazwyczaj wykłady z dziedziny rolnictwa, bo, choć czytywał „Józefa“ i nieraz go komentował, jednakże zadaniem jego żywota było dowieść wyższości zielonych nawozów, zwłaszcza koniczyny, ponad wszelkiemi rodzajami fosfatów. Fosforany zniesławiał, gdzie tylko mógł; w tym celu wyciągał z pod pryczy zatłuszczone księgi i wyczytywał z nich to i owo przeciągłym głosem, kiwając palcem w stronę Harveya, dla którego wszystko to było tureckiem kazaniem. Mały Penn tak szczerze się martwił żartami, które stroił Harvey podczas wykładu Saltersa, że chłopak wkońcu poniechał tychże i w uprzejmem milczeniu przełykał ten niestrawny obrok duchowy. Był to ze strony Harveya czyn naprawdę piękny.
Kucharz, łatwo zgadnąć, nie wtrącał się do tych rozmów. Przemawiał z reguły tylko wtedy, gdy zachodziła bezwzględna konieczność. Czasami jednak spływał nań dziwny dar wymowy, a wtedy mógł gadać jednym tchem przez całą godzinę, to w narzeczu gallickiem, to znów łamaną angielszczyzną. Szczególnie rozmowny bywał wobec chłopców przyczem nigdy nie omieszkał powtarzać przepowiedni, że kiedyś Harvey będzie zwierzchnikiem Dana i że on to obaczy na własne oczy. Opowiadał im o przewożeniu poczty zimą na Cape Breton, o zaprzęgach psich, kursujących