Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/159

Ta strona została przepisana.

się tak wybornie na gospodarstwie rolnem, łaskawie zamknie nakoniec buzię, wówczas może ten zielony kaczor o tępych jak mur oczach raczy nas oświecić we wspomnianej kwestji.
— Zrobiłeś ze mnie pośmiewuja, Saltersie — wybuchnął gniewem Disko, poczem nie mogąc już dłużej znosić podobnego marnotrawienia słów, nie prawił dalszych morałów, tylko burknął nazwę długości i szerokości geograficznej.
— Ho-ho! Ależ to zgraja warjatów zebrała się na tym bacie! — zawołał szyper, dzwoniąc do maszynowni i rzucając na pokład szonera spory pęk gazet.
— Ze wszystkich kpów, jakich zdarzyło mi się oglądać, nie licząc ciebie, Saltersie, ten człek i jego załoga są chyba najdurniejsi! — mruknął Disko, gdy We’re Here odpłynął kawałek drogi. — Właśnie miałem mu powiedzieć parę słów akuratnej prawdy o tem, co sądzę o takich, którzy niby zgubione dziecko tułają się i błądzą po morzu, a ty musiałeś zara wtrącić trzy grosze o tej jakiejś swojej głupiej paszy dla bydła! Czy to ty nigdy nie potrafisz rozeznać rzeczy jednej od drugiej?
Harvey, Dan i reszta załogi, rozweseleni na dobre, stanęli nieopodal, dając sobie znaki porozumiewawcze. Jednakże Disko i Salters wadzili się z sobą nie na żarty aż do samego wieczora. Salters usiłował dowieść, że okręt przewożący bydło jest właściwie pływającą oborą, Disko zaś twierdził z uporem, że nawet, gdyby tak