Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/169

Ta strona została przepisana.

który chciał się dowiedzieć czemu puszczają kabel na płucisku, skoro dno nie jest skaliste.
— Tato powiada, że nie byłby pewny nawet promu w odległości pięciu mil od was — zawył Dan z radością.
— To dlaczego się stąd nie wyniesie? Kto przeszkadza? — zapytali tamci.
— Dlatego, że wyście mu tu akurat wleźli w drogę od lejowej strony, a on na to nie pozwoli nikomu, nie mówiąc już o takiej beczułce, jak wasza, co to cięgiem ino dryfuje.
— Nasz okręt nie dryfował ani razu w tej wyprawie — odburknął gniewnie wioślarz, gdyż Carrie Pittman cieszyła się nietęgą sławą ze względu na częste łamanie swej masztowizny.
— Jakżeż więc obieracie sobie stanowiska? — zawołał Dan. — Toć to jest najlepszy dryf w waszej żegludze. A jeżeli wasz okręt nie dryfuje, to skądże, u pioruna, wziął się u was nowy bukszpir?
Strzał był dobrze wymierzony i ugodził w sedno.
— Hej, ty portugalski kataryniarzu, zabierzno z sobą tę małpę do Gloucester! Wracaj do szkoły, Danie Troop — brzmiała odpowiedź.
— U — bra — nia! u — bra — nia! kupuję! sprzedaję! — wrzeszczał Dan, który wiedział, że jeden z załogi Carrie pracował był poprzedniej zimy w przedsiębiorstwie odzieżowem.
— Szkrab! szkrab glosterski! A wynocha, ty Nowaku! ty Szkucie!