Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/180

Ta strona została przepisana.

— Pst! Penn! Nigdy nie byłeś obłąkany — zaczął Salters. — Byłeś tylko ździebko roztargniony.
— Widziałem, jak domy uderzały o most, zanim roznieciły się ognie. Więcej nic nie pamiętam. Jak dawno to było?
— Nie zniosę tego! nie zniosę! — zaczął wołać Dan, a Harvey pochlipywał ze współczucia.
— Jakie pięć lat temu — odrzekł Disko drżącym głosem.
— W takim razie byłem komuś ciężarem przez wszystkie dni od owej chwili. I któż był tym człowiekiem?
Disko wskazał na Saltersa.
— Nie... nie... nie byłeś mi ciężarem! — zawołał żeglarz-hreczkosiej, składając ręce. — Zarobiłeś se więcej niż w dwójnasób na swoje utrzymanie i jeszcze ci się należą pieniądze, Penn, nie licząc połowy mego partu, która należy do ciebie wzamian za pieniądze jakieś mi dał kiedyś...
— Jesteście dobrymi ludźmi. Miarkuję to z waszych twarzy. Ale...
— Matko litościwa! — szepnął Długi Dżek — i on to był z nami na wszystkich wyprawach! Ależ on najwyraźniej jest zaczarowany.
Nieopodal rozbrzmiał dzwon, jakich używają na szonerach. Z pośród mgły zawołał czyjś głos:
— Disko! słyszałeś, co się stało z Jennie Cushman?