Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/184

Ta strona została przepisana.

— Zasnął... zasnął twardo... jak małe dzieciątko — odpowiedział Salters, przechodząc na palcach ku rufie. — Ma się rozumieć, niema tu mowy o nijakiem jedzeniu, póki on się nie obudzi. Czy widzieliście kiej taką siłę modlitwy? Wierzę, że on zawdy wypatrywał młodego Olleya za oceanem. Jazon był strasznie dumny ze swego chłopaka, a mnie się zdaje, że wszystko, co się zdarzyło, była to kara za czcze bałwochwalstwo.
— Są jeszcze inni, równie zaślepieni — zauważył Disko.
— To co innego — odparł Salters żywo. — Penn niezupełnie jest przy zmysłach, a ja za jedyny swój obowiązek uważam czuwanie nad nim.
Choć głód im dokuczał setnie, czekali jednak przez trzy godziny, póki nie ukazał się Penn. Twarz miał łagodną, a z oczu wyzierało jakby przytępienie myśli. Oświadczył, iż mu się zdaje, jak gdyby coś mu się przyśniło. Potem zaczął się dopytywać, czemu wszyscy milczą tak zawzięcie. Nie umieli mu na to odpowiedzieć.
Disko przez trzy lub cztery dni następne niemiłosiernie napędzał wszystkich do roboty. Kiedy nie mogli wyjeżdżać na morze, skierowywał ich do szafami, gdzie musieli nieco ciaśniej układać zapasy okrętowe, celem zrobienia miejsca na ryby. Zwarta masa pakunków ciągnęła się od przegrody kajutowej aż do suwanych drzwi za piecem na galardzie. Disko pokazywał im, jak wielką jest sztuką układać ładugę w ten sposób, żeby okrętowi zapewnić jaknajwiększą zwinność. Krzą-