Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/21

Ta strona została przepisana.

— Wiem o tem. Jestem Amerykaninem... teraz, zawsze i po wszystkie czasy. Pokażę im to... jak tylko dostanę się do Europy. Pff! Papieros mi się wypalił. Nie mogę palić tego paskudztwa, które sprzedaje steward. Czy który z panów nie ma przy sobie prawdziwego tureckiego papierosa?
W tejże chwili do palarni wpadł naczelny inżynier, rumiany, uśmiechnięty i zroszony od mgły.
— Powiedzno pan, panie Mac, — zawołał Harvey radośnie, — skądby tu zdobyć coś podobnego?
— W sposób najzwyklejszy w świecie — brzmiała poważna odpowiedź. — Niech dzieci będą grzeczne względem starszych, to starsi postarają się ich za to wynagrodzić!
Z kąta wydobył się przytłumiony chichot. Niemiec otworzył pudełko z cygarami i wręczył Harvey’owi cienkie jak palec cygaro.
— To jest szecz dobri do palić, mój mlodi przijaczel! — odezwał się. — Kce pan probirowacz? Tak? Pan bendże po tem tak samo zadowoloni bicz.
Harvey z miną junacką zapalił cygaro, wyglądające niezbyt zachęcająco: czuł, że dostał się w towarzystwo ludzi dorosłych.
— Trzebaby czegoś mocniejszego, by zwalić mnie z nóg! — pochwalił się, nie wiedząc, że pali okropny produkt, zwany Wheeling stogie.
— To będżemi mi zaraz widżec — bąknął Niemiec. — Gdże są mi teraz, pan Mactonal?