Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/226

Ta strona została przepisana.

Oto jak brzmiał — wręczony przezeń Cheyne’owi — telegram z San Francisco:
Wyratowany przez statek rybacki We're Here spadł z okrętu podczas wielkiego połowu na Ławicach żyw zdrów przebywa Gloucester Mass[1] przysłać Diskowi Troop pieniądze lub polecenia depeszować co czynić i jak się ma mamusia Harvey H. Cheyne.
Ojciec wypuścił z rąk depeszę, oparł głowę na pulpicie zamkniętego biurka i dyszał ciężko. Sekretarz pobiogł po lekarza, który leczył panią Cheyne. Ten nadbiegłszy, zastał pana Cheyne przechadzającego się tam i zpowrotem po pokoju.
— Co... co pan o tem myśli? Czy to możliwe? Czy to ma jakikolwiek sens? Nie mogę z tego nic zrozumieć — wołał p. Cheyne.
— Ale ja rozumiem — odrzekł doktór. — Tracę 7000 dolarów rocznej pensji... to wszystko.
Pomyślał o uciążliwej praktyce lekarskiej w Nowym Jorku, którą był porzucił na stanowcze zlecenie Cheyne’a, więc też nic dziwnego, że zwracając telegram westchnął głęboko...
— Pan sądzi, że mogę opowiedzieć o tem żonie? A nuż to jakieś oszustwo?

— Coby komu na tem zależało? — odpowiedział doktór chłodno. — Rzecz wykryłaby się z łatwością. Nie mam wątpliwości, że telegram został wysłany przez pańskiego syna.

  1. Stan Massachusetts. (Przyp. tłum.).