Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/235

Ta strona została przepisana.

im, że znajdują się w Coolidge, koło kontynentalnego działu wód.
Trzej śmiali i doświadczeni ludzie — zrazu chłodni, pogodni i mający suchą odzież na sohie, a spoceni, wybladli i roztrzęsieni, gdy już zaprzestali gonitwy na tych okropnych kołach — przeprowadzili pociąg z Albuquerque do Glorietta, następnie poza Springer hen wgórę do tunelu Raton na linji państwowej, stąd zaś, chybocąc się, opuścili się na La Junta, przelotnie rzucili okiem na Arkansas i sunąc po długiem zboczu górskiem wpadli do Dodge City, gdzie Cheyne miał znów tę pociechę, iż mógł przesunąć zegarek o godzinę naprzód.
W wagonie niezbyt zabawiano się rozmową. Sekretarz i stenotypistka siedzieli razem na poduszkach z wytłaczanej skóry hiszpańskiej, koło okna w samym końcu wagonu, przyglądając się wznoszeniu i opadaniu drutów telegraficznych i czyniąc — jak wnosić można — spostrzeżenia co do krajobrazu. Cheyne, trzymając w zębach niezapalone cygaro, lawirował niespokojnie pomiędzy zbytkownym przepychem swego wagonu i golizną wagonu kombinowanego, aż współczująca służba zapomniała, że ma w nim swego nieprzyjaciela klasowego, i starała się wedle sił swoich go rozerwać.
W nocy pęki lamp elektrycznych oświecały ów nieszczęsny pałac, pełen wszelkiego zbytku i przepychu; jechali wygodnie, kosztownie, kołysząc się w pustce całkowitego osamotnienia. W pewnej chwili słyszeli szelest wody w wieży ciśnień, gardłowy głos Chińczyka, brzęk