Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/254

Ta strona została przepisana.

— A mówiłem wam — powtarzał Harvey — a mówiłem!
Była to ostateczna jego zemsta — i to nader wielkoduszna.
Pani Cheyne zadysponowała obiad, ażeby zaś w bajce, którą Długi Dżek niejednokrotnie później opowiadał w trakjerni, niczego nie zabrakło, ta wielka dama raczyła sama im usługiwać do stołu. Ludzie, nawykli jadać na wąziuchnych stołach w czasie buczącej zawieruchy, umieją zachowywać się przy stole niezwykle przyzwoicie i wytwornie; pani Cheyne, która o tem nie wiedziała, była mile zdziwiona. Miała ochotę przyjąć Manuela na piwniczego — tak cicho i gracko się sprawiał pośród kruchego szkła i wykwintnych sreber. Toni Platt przypomniał sobie czasy dawnej chwały na pokładzie Ohio oraz maniery cudzoziemskich potentatów, którzy jadali obiady z oficerami, zaś Długi Dżek, jak to Irlandczyk, wszystkich dosyta bawił swą gawędą.
Tymczasem w kajucie We’re Here obaj ojcowie osłonięci dymem cygar sondowali siebie wzajemnie. Cheyne doskonale wiedział, że ma do czynienia z człowiekiem, któremu nie może ofiarować pieniędzy; jednocześnie zdawał sobie też sprawę z tego, że żadnemi pieniędzmi niepodobna dostatecznie nagrodzić Diska za to, co uczynił. To też odbył naradę sam z sobą i czekał na zagajenie rozmowy w danym przedmiocie.
— Pańskiemu synowi, ani też dla pańskiego syna nic dalibóg nie zrobiłem... inom go ta trochę zaprzągł