— A bodaj tego chłopaka! Nigdy mi tego nie mówił. Tego tobym chętnie posłuchał, zamiast tych bajęd o kolejach i o powozikach, zaprzężonych w kuce.
— On o tem nie wiedział...
— Nie widzi mi się to prawdopodobnem, by taka rzecz miała ujść jego uwagi.
— Nie... ja tylko... ja dopiero tego lata przejąłem je od przedsiębiorstwa okrętowego „Blue M.“ jest to dawna linja Morgan & M’Quade...
Disko aż się zapadł w swem siedzisku koło pieca.
— Na miłość Boską! Widzę, żem się błaźnił od początku do końca. Dyć to przed sześcioma... nie, siedmioma laty... wyszedł z tego miasta Phil Airheart... a teraz jest bosmanem na statku San Jose... który dwadzieścia sześć dni temu wyruszył. Jego siostra jeszcze żyje tu i nieraz czytuje listy mojej żonie. To pan jest właścicielem przedsiębiorstwa „Blue M.“?
Cheyne kiwnął głową.
— Słowo daję... kiejbym to wiedział, byłbym prosto z miejsca pchnął We’re Here do portu!
— Być może, nie byłoby to rzeczą tak dobrą dla Harveya.
— Gdybym tylko był wiedział! Gdyby on tylko słówko jedno pisnął o tej linji, wszystkobym zrozumiał! Nigdy nie będę polegał na mych sądach... nigdy! A tamte stateczki podobno są wcale niczego... tak mówi Phil Airheart.
Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/256
Ta strona została przepisana.