Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/263

Ta strona została przepisana.

ROZDZIAŁ  X.

Inaczej jednak przedstawia się sprawa z małomównym kucharzem statku We’re Here. Przybył z całym swym przyborem w węzełku i bez ceremonji zakwaterował się w „Konstancji“. Na wynagrodzeniu, jak mówił, bynajmniej mu nie zależało, a spać mógł byle gdzie. Jego powinnością, jak mu objawiły sny wieszcze, było towarzyszyć Harveyowi przez resztę żywota. Próbowano argumentów, a wreszcie i perswazyj... jednakże między jednym murzynem z Cape Breton a dwoma murzynami z Alabamy zachodzi poważna różnica, więc argumenty i perswazje na nic się nie zdały. Kucharz i portjer wytoczyli całą sprawę przed oblicze Cheyne’a. Miljoner jedynie się roześmiał. Przewidywał, że prędzej czy później Harvey będzie potrzebował przybocznego sługi, a miał to przekonanie, że jeden ochotnik jest tyle wart, co pięciu najemników... Niechże sobie więc ten człowiek tu zostanie: cóż to komu szkodzi, że sam siebie nazywa Mac Donaldem i klnie po celtycku. Wagon może powrócić do Bostonu, a gdy przybysz i tam nie zmieni swego zamiaru, to będzie go można zabrać i na zachód.
Wraz z „Konstancją“, do której w głębi serca pan Cheyne czuł szczerą odrazę, odjechały ostatnie ślady