Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/279

Ta strona została przepisana.

i zbiórkę na wdowy i sieroty. Disko jest zawsze we wszystkiem odrębny. Czy nie zauważyłeś tego, papo?
N o... tak... Trochę... Miejscami... A zatem jest to miejskie widowisko?
— Jest to umowa, jeszcze z lata. Wyczytuje się nazwiska towarzyszy, utopionych lub zaginionych bez wieści od czasu ostatniej wyprawy; potem są przemówienia, deklamacje itd. Potem, jak powiada Disko, sekretarze Towarzystw Dobroczynności wdzierają się chyłkiem i walczą o łup.
— Aha, więc tak! — ozwał się pan Cheyne z bystrą i doskonałą pojętnością człowieka, dorastającego do tego, co jest chlubą miasta. — Zostaniemy więc na tym „dniu wspominkowym“, a popołudniu wyjedziemy.
— Chyba pójdę do Diska i nakłonię go, ażeby ściągnął załogę przed odjazdem. Juścić, powinienem trzymać się wraz z nimi.
— A jakże, jakże! — ozwał się Cheyne. — Ja jestem tylko biednym „kompanem letnim“, a ty...
— Rybakiem z Ławic... Rewakiem całą gębą! — zawołał Harvey poza siebie, stając na platformie tramwaju, a pan Cheyne poszedł dalej, pełen różowych marzeń o przyszłości.
Disko nie miał przekonania do obchodów publicznych gdzie odwoływano się do ofiarności społeczeństwa. Atoli Harvey począł narzekać, że dzień ów straci dla niego, cały urok, jeżeli okrętnicy z We’re