Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/35

Ta strona została przepisana.

— Ale... ale teraz jest maj, a ja nie mogę siedzieć tu bezczynnie dlatego tylko, że wy chcecie łowić ryby! Nie mogę, powtarzam!
— Słusznie i sprawiedliwie; sprawiedliwie i słusznie. Nikt nie każe ci tu siedzieć bezczynnie. Jest tu dla ciebie buk roboty, bo niedawno zginął nam Otto... utonął w Le Have. Tak se miarkuję że zmiotła go wichura, która nas tam przyłapała... w każdym razie nigdy już nie wrócił biedaczysko, by zadać kłam moim przypuszczeniom. Tyś się nam tu w sam raz nawinął, jakbyś spadł z nieba. Ale coś mi się widzi, że ty niewiela umiesz. Czy nie tak?
— Mogę w tym względzie oświecić ciebie i twoją hałastrę, gdy dostaniemy się na ląd, — odciął się Harvey, kiwając złośliwie głową i mamrocąc płonne pogróżki pod adresem „korsarzy“, co na usta Troopa wywołało uśmiech — niezupełnie zresztą szczery.
— Aha! byłbym se zabaczył. Dyć umiesz rzecz jedną: dużo gadać! Ale na pokładzie We’re Here nikt ci nie każe zanadto mleć jęzorem. Miej oczy zawdy otwarte i pomagaj Danowi robić to, co mu nakazano, i tak dalej... a ja ci dam... może nie będziesz chciał przyjąć, ale ja ci wypłacę... dziesięć i pół kawałków za każdy miesiąc; pod koniec wyprawy miał będziesz powiedzmy, trzydzieści pięć. Trochę pracy zawdy ci wybije te fumy z głowy, a potem będziesz mógł nam bajać o swym tatusiu, swej mamie i o swej forsie.