Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/53

Ta strona została przepisana.

— Wyjmij podnóżki; one się osuwają do rowków — upomniał go Dan. — Wyszoruj je i ułóż je, jak należy. Nigdy nie trzeba rozbijać podnóżka. Może ci on się jeszcze przydać kiedy w potrzebie. A oto Długi Dżek.
Z czółna, które nadpłynęło w tej chwili, posypała się w głąb komory kaskada błyszczących ryb.
— Manuel, chwytaj linę. Ja ustawię stoły. Harvey, wyczyść łódź Manuela. Długi Dżek winduje się na górę.
Harvey, oderwawszy na chwilę wzrok od swej roboty, ujrzał tuż ponad głową dno jeszcze jednego czółna.
— Zasuwają się, jak indyjskie skrzynki magiczne... hę? — ozwał się Dan, gdy jedna łódź nasunęła się na drugą.
— Idzie, jak kaczątko na wodę — rzekł Długi Dżek, Galwajczyk o szpakowatym zaroście i długich wargach, pochylając się to w jedną to w drugą stronę, zupełnie jak poprzednio Manuel. Disko warknął coś z głębi kajuty w stronę zapadni i słychać było, jak cmokał, śliniąc ołówek: — Sto śtyrdzieści dziewięć i pół... a bodaj cię, Diskobolu! — ozwał się Długi Dżek. — Ja tu się na śmierć zamęczam, żeby ci nabić kabzę. Gdyraj se, że się połów nie udał! Portugalczyk w kozi róg mnie zapędził!
Pac! nowa łódź przybiła do okrętu i jeszcze obfitsza ulewa ryb spadła do komory.
— Dwieście trzy. Przypatrzcie-no się pasażerowi!