Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/54

Ta strona została przepisana.

Człowiek, który to wyrzekł był wzrostem większy nawet od Galwajczyka, a twarz jego była dziwacznie naznaczona szkarłatną kresą, biegnącą naukos od lewego oka do prawego kącika ust.
Nie wiedząc, czem innem mógłby się zająć, Harvey szorował kolejno każdą łódź — w miarę jak nadchodziły, — wyjmował podnóżki i układał je na dnie łodzi. Człowiek naznaczony blizną — a był to Tom Platt we własnej osobie — przyglądał mu się wzrokiem krytycznym, poczem odezwał się:
— Dobrze się wziął do rzeczy! Wszelka robota może być prowadzona na dwa sposoby. Jeden to sposób rybacki... najpierw zebrać wszystkie końce, a dopiero potem zadzierzgnąć silny węzeł... drugi zaś sposób...
—... To ten, jakiego używaliśmy na starym Ohio! — przerwał mu Dan, który właśnie w tej chwili, dźwigając wspartą na udach deskę, wpadł między stojących. — Usuń się, Tomku Platt, bo chcę ustawić stoły.
Wcisnął jeden bok deski w dwa wręby parapetu, wyrzucił naprzód nogę i przykucnął, uchylając się w samą porę przed zamaszystym ciosem z ręki byłego marynarza.
— Tak i tak też, robili na starym Ohio, Danny! Zrozumiane? — odparł Tom Platt, śmiejąc się.
— Wobec tego chyba tam wszyscy byli zezowaci, bo nigdy nie umieli trafić do celu... a wiem-ci ja, kto