Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/69

Ta strona została przepisana.

ROZDZIAŁ  III.

Był to sen głęboki — czterdziestosążniowy —, taki, co to oczyszcza duszę, wzrok i serce i daje człowiekowi wielki apetyt przy śniadaniu. Zbudzeni z niego, Dan i Harvey, wypróżnili do cna wielki cynowy półmisek, pełny soczystych szczątków ryby — owych krwawych okrawków, które poprzedniego wieczora zebrał był kucharz. Dokumentnie wyczyścili talerze i rondelki starszych biesiadników oddawna już zajętych połowem, pokrajali cieniuchno wieprzowinę do obiadu, wyszorowali pokład, podolewali nafty do lamp, nanieśli węgla i wody kucharzowi i przetrząsnęli szafarnię, gdzie znajdowały się zapasy okrętowe. Dzień był przepyszny — łagodny, jasny i miły, a Harvey oddychał całą pełnią płuc.
W ciągu nocy ubiegłej nadciągnęło parę jeszcze innych szonerów; długi przestwór modrych wód roił się od żagli i czółen rybackich. Kędyś daleko na widnokręgu jasny błękit nieba przyćmiewała smuga dymu, płynąca z niewidzialnego linjowca; na wschód od niego wyłamywała się w widnokręgu prostokątna szczerba, — były to wzdymające się właśnie topżagle jakiegoś wielkiego okrętu. Disko Troop ćmiąc tytoń, stał przy