Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/84

Ta strona została przepisana.

Istotnie, pierwszemu lepszemu szczurowi lądowemu mogło się wydawać, że wszystkie szonery, chybocące się wokoło, wyszły z pod jednego hebla.
— Ej! Nie są one znów takie jednakowe! Tamto żółte, brudne pudło o takim wesołym bukszprycie, to Hope of Prague[1]. Jego szyprem jest Nick Brand, najordynarniejszy człowiek na naszych Rewach. Powiemy mu to, gdy dotrzemy do Głównej Ławicy. Dalej za nim widać Day’s Eye[2]. Jego właścicielami są dwaj Jerauldowie. Ten statek pochodzi z Harovick; jucha zwinna i miewa szczęście... ale tata, to nawet, gdyby go położono na cmentarzu, potrafiłby znaleźć rybę. Te trzy następne, nieco zboku, to są: Margie Smith, Rose i Edith S. Walen; wszystkie przybyły tu prosto z chałupy. Chyba jutro zobaczymy Abbie M. Deering, co, tatku? Wszystkie tu przypływają ze snadzizny Queereau.
— Niewiele okrętów zobaczysz jutro, Danny! — (Ilekroć Troop nazywał swego syna „Danny“, była to oznaka, że stary czegoś mocno kontent).
— Chłopcy, zaczyna się nam tu robić krzynę ciasno, — ciągnął dalej, zwracając się do załogi, gramolącej się po jednemu na pokład. — Pozwólmy im, niech se zastawiają wielgą przynętę i biorą małą zdobycz!

Rzucił okiem na zdobycz w zagrodzie i dziwna to było popatrzeć, jak chudy i szczupły był ułowek tego dnia.

  1. Nadzieja Pragi.
  2. Oko Dnia.