Oprócz płastugi, ułowionej przez Harveya, na całym pokładzie nie było ryby ważącej ponad piętnaście funtów.
— Czekam na zmianę pogody — rzucił mimochodem.
— Będziesz musiał chyba sam ją sprawić, Disko, boć ja tam nie mogę dostrzec ni znaku! — odparł Długi Dżek, wodząc okiem po jasnym widnokręgu.
A jednak w jakie pół godziny później, gdy zajęci byli patroszeniem, naraz „pomiędzy jedną rybą a drugą — jak to powiadają — spadła na nich gęsta „doka“. Waliła kłębami, nieustannie, wijąc się i dymiąc nad bezbarwną tonią. Ludzie, nie mówiąc ni słowa, zaniechali oprawiania ryb. Długi Dżek i wuj Salters poprawili oś kołowrotu w łożysku i jęli podnosić kotwicę. Kołowrót obracał się zgrzytliwie, nawijając zwolna na bęben mokrą konopną linę. Wkońcu Manuel i Tom Platt przyłożyli ręki do dzieła — i kotwica jazgocąc wydostała się ponad wodę. Jeden z żagli wzdął się, jednocześnie Troop ruchem steru osadził okręt w miejscu.
— Rozpiąć kliwer i fok! — rozkazał.
— Walić niemi w mgłę! — wrzasnął Długi Dżek, umocowując skrzydło kliwru, gdy tymczasem inni podnosili szczękające i chrzęstliwe pieścienie fokżagla. Zatrzeszczał bum przedni; We’re Here rozejrzał się w wietrze i dał nurka w kłębowisko matowo-srebrzystej śreżogi.
— „Stryj“ sunie poza „mamką“ — zauważył Troop.
Wszystko to było dla Harveya niewymownie dziwne, ale największem dziwem przejmowało go to, że nie
Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/85
Ta strona została przepisana.