Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/89

Ta strona została przepisana.

Przez całą godzinę Długi Dżek oprowadzał swego jeńca po całym okręcie, nauczając go, jak się wyraził „spraw morskich, które znać powinien każdy człek czy ślepy, czy pijany, czy śpiący.“ Na siedemdziesięciotonowym szonerze, co dźwiga na sobie ledwo krótki fokmaszt, niewiele bywa oporządu, jednakże Długi Dżek miał dar wyrazistego przedstawiania rzeczy. Gdy chciał zwrócić uwagę Harveya na gary, wpijał knykcie palców w kark chłopaka, zmuszając go do wytrzeszczania oczu przez całe pół minuty. Różnicę pomiędzy przodem i tyłem okrętu unaoczniał przeważnie pocieraniem Harveyowego nosa o kilkustopową rejkę, a kierunek każdej liny utwierdzał się w pamięci Harveya zapomocą smagania końcem tejże liny.
Nauka ta byłaby o wiele łatwiejsza, gdyby pokład był całkiem wolny; jednakowoż tam właśnie można było pono pomieścić wszystko i wszystkich, prócz człowieka. Na przodzie znajdowała się winda ze swym taklem, łańcuchem i konopnemi linami, o które niezbyt przyjemnie było się potykać; dalej komin pieca na galardzie i beczki ustawione koło luki przedniej, a służące do składania rybich wnętrzności. Wtyle za niemi podbieg fokmasztu i potrzask głównego wyłazu zajmowały całą przestrzeń, wolną od pomp, zwojów lin, taklów oraz składowni czyli zsypów, gdzie składano i płatano ryby. Dalej były stanowiska czółen, przywiązanych do putków na kwaterze; za niemi znowu wznosiła się wyżka, obwieszona wszelakiemi różnościami; a wre-