Strona:Rudyard Kipling - Kapitanowie zuchy.djvu/99

Ta strona została przepisana.

— Pomagałem w nabijaniu węd jeszcze na lądzie, gdym jeszcze nie umiał dobrze chodzić. Bądź co bądź, jest to marudna robota!... Tata! — krzyknął w stronę włazu, gdzie Disko i Tom Platt zajęci byli soleniem ryb. — Ileż to rekinów, wedle twej rachuby, będzie nam potrzeba?
— Ze trzy! Spieszcie się!
— W każdej kadzi jest trzysta sążni tego interesu — wyjaśnił Dan; — starczy nam roboty na całą noc. U-uch! Alem się capnął! — To rzekłszy, wetknął palec do ust. — Mówię ci, Harveyu, że za żadne pieniądze w całem Gloucester nie nająłbym się do prawdziwego trolowania na żadnym okręcie... Może to się nazywa postępem, ale w każdym razie jest to najprzykrzejsze, najpaskudniejsze zatrudnienie na świecie.
— Nie wiem, jakie tam ono jest, ale jest to chyba prawdziwe trolowanie — rzekł Harvey posępnie. — Palce mam pokłute jak rzeszoto.
— Phii! to jeden z tych przeklętych wymysłów ojca. Ale on nigdy nie używa troli, jeżeli nie ma po temu ważnego powodu. Tatulo zna się na rzeczy... dlatego to tak zakłada przynętę, jak właśnie teraz. Będziemy mieli okręt naładowany pełniuśko, aż się bedzie pochylał... albo też nie uświadczymy ani płetwy!
Penn i stryj Salters stosownie do zarządzenia Diska zajęli się sprzątaniem, ale chłopcy mało na tem zyskali. Ledwo niecki zostały zaopatrzone, już Tom Platt i Długi Dżek, którzy z latarnią w ręku oglądali wnętrze czółna,