Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/115

Ta strona została uwierzytelniona.

odsłoniwszy trzecią część welonu. Jej ludzie nie patrzyli się na nią wprost, gdy się zwracała do nich i w ten sposób prawidła przyzwoitości były mniej więcej zachowane.
Obok na zmęczonym koniu przejeżdżał ciemnożółty nadkomisarz okręgowej policji w mundurze bez skazy, a poznawszy po jej otoczeniu kim była, rozpoczął zaloty.
— O matko, krzyknął, czy wy tak robicie w „zenanas“? Przypuśćmy, że jakiś Anglik by podjechał i zobaczył, że nie masz nosa?
— Co? — zapiszczała w odpowiedzi. — Twoja własna matka niema nosa. Któż mówi coś podobnego na otwartej drodze?
Replika była piękna, Anglik wzniósł rękę ruchem człowieka, który otrzymał ranę. Stara dama zaśmiała się i pogroziła mu palcem.
— Czy taka twarz może przywieść na pokuszenie? Odsłoniła cały welon i spojrzała mu w oczy.
Twarz ta nie była żadną miarą pociągająca, ale Anglik zebrawszy cugle, nazwał ją Rajskim Księżycem, Niszczycielką spokoju i kilku innemi fantastycznemi epitetami, które podwoiły jej wesołość.
— To „nut-cut“ (łobuz) — rzekła, — wszyscy policjanci są „nut-cut“; ale naczelnicy policji są najgorsi. — Hej, mój synu, nigdybyś tego nie umiał, gdybyś nie był przyjechał z „Belait“ (Europa).
Kto
cię wykarmił?
— „Pahareena“, pewna góralka z Dalhuzji, moja matko. Ukryj twoją urodę w cieniu — o „Rozdawczyni Rozkoszy“ — poczem odjechał.
To właśnie jest jeden z tych — zaczęła, nadając sobie ton subtelnego oceniania i napełniwszy usta betelem. — To jest jeden z tych, co