moich, ja zaś muszę dowiedzieć się czegoś więcej o tym czerwonym byku.
— Jakże ty będziesz mógł zrozumieć ich mowę? Nie idź tak szybko, droga tak ciemna — mówił Lama niespokojnie.
Kim zbył pytanie milczeniem. — Koło tego miejsca, gdzieśmy się ukryli pod drzewami, zauważyłem skrytkę, gdzie będziesz mógł spokojnie siedzieć i czekać na mnie. — Zauważywszy, że Lama chce protestować, przerwał mu: — Pamiętaj o tem, że muszę to zrobić, gdyż szukam mego Czerwonego Byka. Znaki na gwiazdach nie dotyczyły twego szukania. Znam trochę zwyczaje żołnierzy i lubię zawsze zobaczyć coś nowego.
— Czego ty nie widziałeś już na tym świecie? — zauważył Lama, poczem, zrezygnowany, przysiadł w małem zagłębieniu równiny na jakie sto kroków od grupy magnolji, zarysowującej się ciemną plamą na tle usianego gwiazdami nieba.
— Czekaj tu, póki cię nie zawołam — rzekł mu na pożegnanie Kim i znikł w ciemności.
Wiedział, że wokoło obozu rozstawione będą placówki i uśmiechnął się do siebie, usłyszawszy skrzyp trzewików jednego z wartujących żołnierzy. Chłopca, który umie wałęsać się po dachach Lahory przy świetle księżyca, wyzyskując każdą ich nierówność i ciemne ich zakątki, żeby uniknąć pościgu — takiego chłopca nie potrafi zatrzymać nawet linja dobrze wyćwiczonych żołnierzy. Kim zrobił im ten zaszczyt, że przepełznął między dwiema linjami placówek i biegnąc lub przystając, przemykając się lub przypadając do ziemi, kierował się ku oświetlonemu namiotowi oficerskiemu. Przypadłszy doń przytulił się szczelnie do pnia magnolji i czekał, póki jakieś przypadkowe słowo nie da mu oczekiwanego wyjaśnienia.
Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.