Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/159

Ta strona została uwierzytelniona.

dzy subskrypcyjnych, jeśli będę usiłował zrobić z ciebie katolika. Jeśli zaś nie przyśle, to pojedziesz do Wojskowej Ochrony na koszt pułku. Daję mu trzy dni czasu, chociaż nie wierzę w to wszystko. A choćby i tak się stało, to jeśli później przerwie swoje wypłaty... ale to mnie nic nie obchodzi. Możemy tylko jeden krok na raz stawiać, Bogu dzięki. A oni wysyłają Bennetta na front, a mnie zostawiają w domu! Za to może się spodziewać niespodzianki.
— Och! tak, — rzekł Kim niepewnym głosem. Ksiądz pochylił się naprzód.
— Oddałbym całomiesięczną pensję, żeby się dowiedzieć, co się dzieje wewnątrz tej twojej małej okrągłej główki.
— Nic — odrzekł Kim i podrapał się w głowę. Myślał, czy Mahbub Ali przyśle mu całą rupję. Wtedy mógłby zapłacić pisarzowi i napisać list do Benaresu, do Lamy. Może Mahbub Ali odwiedzi go wkrótce, gdy przybędzie na południe z końmi. Musiał wiedzieć zapewne, że doręczenie przez Kima listu oficerowi w Umballi spowodowało wielką wojnę, o której w barakach starzy i młodzi rozprawiali tak żywo przy stole. Ale jeśli Mahbub Ali nie wiedział o tem, to powiedzieć mu to byłoby wielkim nierozsądkiem. Mahbub Ali był surowy dla chłopców, którzy wiedzieli, albo o których myślał, że wiedzą za dużo.
— Dobrze więc, zanim dostanę dalsze nowiny — przerwał te marzenia głos ojca Wiktora — możesz sobie biegać i bawić się z innymi chłopcami. Oni cię nauczą różnych rzeczy, ale wątpię, żeby ci się to podobało.
Dzień dowlókł się ciężko do końca. Kiedy Kim szedł spać, uczono go, wśród kpin innych chłopców, jak należy składać odzież i ustawiać