— Tak, oto moje nazwisko, — rzekł uśmiechając się na widok niezgrabnie, prawie dziecinnie nakreślonego znaku.
— Jeden z naszych, który odbył pielgrzymkę do Miejsc Świętych, a obecnie jest przełożonym klasztoru Lung-Cho, dał mi to, — ciągnął lama jąkając się. — Opowiadał mi o tem wszystkiem tutaj, — dokończył wskazując dokoła drżącą ręką.
— Bądź więc pozdrowionym, o lamo z Tybetu! Tu są obrazy, a ja — tu spojrzał w twarz lamy — jestem tutaj aby gromadzić wiedzę. Pójdź na chwilę do mego biura. — Starzec drżał cały ze wzruszenia.
Było to czworokątne biuro, drewniany pokój, oddzielony przepierzeniem od galerji. Kim położył się na podłodze, instynktownie przytknął ucho do szpary powstałej w pękniętych od gorąca cedrowych drzwiach i wytężył słuch i uwagę.
To co słyszał, było dlań przeważnie niezrozumiałe. Lama, zrazu dość wstrzemięźliwy, opowiadał kustoszowi o swym własnym klasztorze Such-Zen, położonym naprzeciw „Malowanych Skał“, a odległym stąd o cztery miesiące drogi. Kustosz wyciągnął dużą księgę z fotografjami i pokazywał mu to właśnie miejsce przyczepione do urwiska, zawieszone nad olbrzymią doliną pokrytą różnokolorowemi skałami. — Ależ tak, tak! — wołał lama włożywszy na nos okulary w rogowej oprawie, chińskiej roboty. — Tu oto są małe drzwi, przez które wnosimy zwykle drzewo na zapas, przed zimą. I ty, Anglik, wiesz o tem wszystkiem? Ten, który obecnie jest przełożonym klasztoru Lung-Cho, mówił mi o tem, lecz nie chciałem wtedy temu wierzyć. Czyż Pan nasz, Najświętsza Istota, czczony jest również i tutaj? A życie Jego jest i u was znane?
Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/18
Ta strona została uwierzytelniona.