Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/187

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie zapominał też o tem, że należy także być w sobie zamkniętym. Gdy w czasie upalnych nocy opowiadano sobie wzajemnie różne dzieje, Kim nie zdradzał się nigdy z własnemi przeżyciami. W St. Xavier patrzono bowiem z góry na chłopców, których zachowanie się zbyt przypominało maniery krajowców. Nie należało nigdy zapomnieć, że się jest Sahibem i że kiedyś, po zdaniu egzaminów, będzie się jednym z tych, co rządzą krajowcami. Kim zaznaczył to sobie w pamięci, gdy zaczął pojmować, jaki pożytek płynie ze składania egzaminów.
Potem nadeszły wakacje, trwające od sierpnia do października — owe długie ferje, spowodowane okresem upałów i deszczów. Kim dowiedział się, że pojedzie na północ do jakiejś stacji w górach, powyżej Umballi, gdzie miał się nim opiekować ojciec Wiktor.
— Pojadę do szkoły w barakach? — pytał Kim, który zadawał teraz więcej pytań i nauczył się więcej myśleć.
— Tak mi się zdaje — odrzekł nauczyciel — nie zaszkodzi też zabezpieczyć cię od wypadków w podróży. Możesz jechać z młodym De Castro aż do Delhi.
Kim zaczął zastanawiać się nad tą sprawą wszechstronnie. Był pilny, przyznawał to nawet sam Pułkownik. Wakacje każdego z chłopców należały do nich wyłącznie, wiedział o tem dobrze z opowiadań swych towarzyszów — zaś szkoła w barakach była męczarnią po szkole w St. Xavier. W dodatku nauczył się pisać, a to również było coś warte. W przeciągu trzech miesięcy odkrył, w jaki sposób ludzie mogą ze sobą rozmawiać bez czyjegoś pośrednictwa, co kosztowało zaledwie pół anna i odrobinę nabytej wiedzy. Od Lamy