Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/195

Ta strona została uwierzytelniona.

— Słyszycie go — zaśmiał się Mahbub, patrząc na małą przemokłą figurkę, tańczącą na deszczu. — „Salaam — Sahibie!“ — rzekł, kłaniając się przed nim z ironją. — Dobrze więc, ale musisz być zmęczony włóczęgą. Czy wrócisz ze mną do Umballi i czy zechcesz zająć się napowrót końmi?
— Wracam z tobą, Ali Mahbubie.