strony padł strzał. Czekajmy tu aż do świtu. Co za „fakir“ z ciebie, że boisz się czuwać przez chwilę?
— Oho! — myślał Kim z zamkniętemi oczyma. — Znowu idzie o skórę Mahbuba. Niebezpieczna to rzecz zaiste handlować z Sahibami rodowodem białego ogiera! A może Mahbub sprzedał jakieś nowe wiadomości? Cóż teraz zrobić ma Kim? Nie wiem, gdzie Mahbub podziewa się w tej chwili, a jeśli przyjedzie tu przed świtem, to zastrzelą go. Nie będzie to korzystne dla ciebie, Kimie. A policji zawiadomić nie można. Nie byłoby to znów korzystne dla Mahbuba. A przytem... — tu zaśmiał się prawie na głos.. — nie przypominam sobie żadnej lekcji z Nucklao, któraby mi mogła pomóc w tym wypadku! Na Allaha! Tu jest Kim, a tam oni. Przedewszystkiem więc Kim musi się zbudzić i odejść tak, aby oni nie mieli podejrzenia. Gdy się komu śni coś złego... to powinien wstać...
Zrzucił koc, którym był przykryty i podniósł się nagle z okropnym, jękliwym i bezmyślnym krzykiem Azjaty, zbudzonego przez nocną zmorę.
— „Urr — urr — urr — urr! Ya — la — la — la! Narain! Churel! Churel!“...
„Churel“ jest to nadzwyczaj złośliwy upiór — kobieta, która zmarła w czasie połogu. Odwiedza on puste drogi, z palcami u stóp odwróconemi wtył i dręczy mężczyzn.
Jękliwe krzyki Kima stawały się coraz głośniejsze, wreszcie skoczył na równe nogi i odszedł, chwiejąc się sennie, podczas gdy cały obóz przeklinał go, że ich zbudził. O kilkanaście kroków od toru kolejowego położył się znowu, starając się, aby ludzie, którzy szeptali ze sobą, słyszeli jego stękanie i chrząkanie, gdy się ponownie układał
Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/206
Ta strona została uwierzytelniona.