Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/213

Ta strona została uwierzytelniona.

są oni mądrzy, w innych bardzo głupi. Bardzo głupio jest, gdy się używa złego słowa do obcokrajowca, bo chociaż w sercu można nie mieć złego zamiaru, to skądże obcy może wiedzieć o tem? Gotów później szukać prawdy z nożem w ręku.
— To prawda. Zupełna prawda — potwierdził Kim uroczyście.
— Dlatego też w twojem położeniu — mówił Mahbub do Kima — należy ci dobrze o tem pamiętać. Między Sahibami nie zapominaj nigdy, że jesteś Sahibem; między ludem Hindostanu pamiętaj zawsze, że jesteś... — przerwał, uśmiechając się z zakłopotaniem.
— Czemże jestem? Muzułmaninem czy Hindusem, Dżainem czy Buddystą? Twardy to orzech do zgryzienia.
— Niema wątpliwości, że jesteś niewiernym i że za to będziesz potępiony. Tak mówi moje Prawo — lub, jak sądzę, mówić powinno. Ale jesteś także moim małym Przyjacielem całego Świata i ja kocham cię. Tak mówi moje serce. Sprawa z wiarą jest tem samem, co sprawa z końmi. Mądry człowiek wie, że konie są dobre tam, gdzie z nich można zrobić najlepszy użytek; a co do mnie — chociaż jestem dobrym Sunni i nienawidzę Tirahów — gotów jestem to samo powtórzyć o wszystkich Wiarach. Bo klacz z Kattiawar wzięta z piasków swej rodzinnej ziemi do Bengalu, oczywiście zmarnuje się, ani żaden ogier z Balkh (a nie byłoby lepszych koni nad konie z Balkh, gdyby nie były tak ciężkie w łopatkach) niema wartości na wielkich pustyniach Północy w porównaniu z wielbłądami, jak nieraz miałem sposobność przekonać się o tem. Dlatego mówię sobie to zawsze w duchu, że Wiary są podobne