Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/25

Ta strona została uwierzytelniona.

— Pióro! Ależ to istne pióro na twarzy! — zawołał starzec; zachwycony obracał głową i marszcząc nos, wolał: — Lekkie są, że ledwie je czuję! A jak wyraźnie widzę przez nie!
— One są „bilaur“, z kryształu i nigdy się nie porysują Niechże ci pomogą do znalezienia twej Rzeki, gdyż odtąd należą do ciebie.
— Przyjmuję je, ołówki i książkę — rzekł lama — jako oznakę przyjaźni między kapłanami. A teraz — rzekł, szukając w swym trzosie, poczem wyciągnął swój żelazny piórnik i położył go na stole. — Niech to będzie pamiątką naszej przyjaźni, ten piórnik. Jest on tak stary, jak ja.
Był to starożytny piórnik chiński, odlany z żelaza, jakiego już dziś nie leją i od pierwszego wejrzenia, serce zbieracza wyrywało się z piersi kustosza ku niemu. W żaden sposób, mimo protestów kustosza, nie chciał lama przyjąć napowrót swego daru.
— Gdy będę wracał, odnalazłszy moją Rzekę, przyniosę ci obraz, ręcznie odmalowany o Padma Samthora, — podobny do tych, jakie zwykłem robić na jedwabiu, w moim klasztorze.
— Także i o „Kole Życia“, — dodał kaszląc — gdyż obaj znamy się na tem, ty i ja.
Kustosz chciał go jeszcze zatrzymać. Było już tylko kilku takich lamów na świecie, którzy posiadali tajemnicę ręcznych malowideł buddyjskich, a te są, jak wiadomo, na wpół pisane, na wpół malowane. Lecz lama wyszedł już za drzwi z podniesioną głową i zatrzymawszy się chwilę przed wielkim posągiem zamyślonego Buddy, przemknął się przez kołowrót przy wejściu.
Kim szedł za nim jak cień. To co słyszał, podnieciło go niezmiernie. Człowiek ten był dla niego czemś tak nowem, że postanowił śledzić go da-