lej zupełnie tak, jakby oglądał jakiś nowy budynek lub dziwne święto w mieście Lahorze. Lama był jego odkryciem, postanowił więc wziąć go w swe posiadanie. Starzec zatrzymał się koło Zam-Zammah i rozglądał się dookoła, aż wzrok jego padł na Kima. Natchnienie pielgrzyma opuściło go na chwilę i uczuł się starym, opuszczonym i dziwnie pustym.
— Nie siadaj tu pod tą armatą! — krzyknął na niego policjant.
— Ahu! Ty puszczyku! — krzyknął mu Kim, w odpowiedzi za lamę. — Usiądź pod tą armatą, jeżeli masz ochotę. Kiedyż to ukradłeś mleczarce pantofle, Dunnoo?
Była to kalumnia rzucona na policyanta pod wrażeniem chwili. Dunnoo puścił ją mimo uszu, gdyż widział dobrze, że, gdyby tego zaszła potrzeba, donośny krzyk Kima mógł wezwać na pomoc cały legjon złośliwych urwiszów z placu targowego.
— Jakiemu bóstwu oddawałeś tam cześć? — łaskawie zapytał Kim siadając w cieniu, obok lamy.
— Nie oddawałem czci nikomu, dziecko. Pokłoniłem się przed Najdoskonalszem Prawem.
Kim przyjął do wiadomości istnienie tego nowego bożka spokojnie i bez śladu wzruszenia.
— A co ty robisz?
— Zbieram jałmużnę. Przypominam sobie, że dawno już nie jadłem i nie piłem. Jak się tu zbiera jałmużnę w tem mieście? Czy w milczeniu, jak u nas, w Tybecie, czy też głośno?
— Ci którzy proszą milcząc, zdychają też z głodu w milczeniu, — odparł Kim, cytując miejscowe przysłowie. Lama próbował powstać, lecz opadł napowrót, wzdychając za swym uczniem, który zmarł daleko stąd w Kulu. Kim, przechyliwszy głowę na bok, przyglądał mu się z zaciekawieniem.
Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/26
Ta strona została uwierzytelniona.