Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/28

Ta strona została uwierzytelniona.

wzdłuż koszyków, jakby namyślając się nad wyborem pokarmu.
W tejże chwili mała, chuda noga Kima podniosła się w górę i uderzyła go w wilgotny, siny nos. Byk parsknął gniewnie, a zawróciwszy przeszedł przez szyny tramwajowe, trzęsąc z wściekłości karkiem.
— Patrz! Uratowałem ci trzy razy więcej aniżeli warte jest napełnienie tej miseczki. Dalej, matko! trochę ryżu, na to trochę suszonej ryby — tak, i nieco jarzynowej przyprawy. — Z głębi sklepu, gdzie leżał jakiś człowiek, słychać było mruczenie.
— On odpędził byka, — tłómaczyła półgłosem kobieta. — Dobrze jest przecież dawać ubogim.
Wzięła miseczkę i oddała ją Kimowi napełnioną gorącym ryżem.
— Ale mój „yogi“ nie jest krową, — rzekł poważnie Kim, wydrążając palcem dziurę w ryżu. — Sądzę, że jeszcze trochę jarzyny, pieczonego ciasta i smażonych owoców bardzo by mu smakowało.
— Ta dziura jest tak duża, jak twoja głowa, — rzekła niechętnie kobieta. Jednak mimo to napełniła ją dobrą gorącą jarzyną, przykryła to pieczonem ciastem, dodała trochę świeżego masła i posmarowała wszystko kwaśną konfiturą z tamarynd. Kim z lubością przyglądał się tym przysmakom.
— No, dobrze. Gdy przyjdę na plac targowy byk nie będzie śmiał podejść do waszego sklepu. Zuchwały z niego jałmużnik.
— A ty? — śmiała się jarzyniarka. — Ale nie wygaduj-no na byków. Mówiłeś mi przecie niedawno, że jakiś Czerwony Byk ma przyjść do ciebie, żeby ci pomóc? A teraz zabierz to wszystko i poproś tego świątobliwego człowieka o błogosławieństwo dla mnie. Może wie on o jakiem le-