rzał osiedlić się na stale gdziekolwiek bądź i żyć dalej już jako mniej lub więcej cnotliwy obywatel. Przez dwa dni po swym powrocie nie przechodził ani razu bramy seraju, tylko ostentancyjnie wysyłał telegramy do Bombaju, gdzie miał złożoną część swych pieniędzy; to do Delhi, gdzie podwładny z jego plemienia sprzedawał konie ajentowi radżputańskiego państwa, oraz Umballi, gdzie jakiś Anglik niecierpliwie domagał się rodowodu białego ogiera. Uliczny pisarz, który umiał po angielsku, układał mu wybornie telegramy jak n. p: „Creighton Bank Laurel, Umballa. — Koń jest arabski, jak to dowiedziono. Zmartwiony odwłoką rodowodu, który układam.“
A następnie pod tym samym adresem: „Bardzo zmartwiony odwłoką. Rodowód wyślę“. Do owego podwładnego z Delhi telegrafował:
„Lutuf Uhlah — Telegrafowałem o dwa tysiące rupji na twój rachunek do banku Luchman Naraim“. Były to sprawy czysto handlowe, lecz znaleźli się ludzie, których każdy z tych telegramów interesował bardzo mocno, którzy odbywali nad nimi długie dyskusje, zanim dostały się na stację kolejową, dokąd były niesione przez głupkowatego koniucha Baltisa, który pozwalał je odczytywać po drodze każdemu. Gdy więc Mahbub, jak się sam o tem bardzo obrazowo wyrażał, „zamącił dostatecznie źródło badania kijem ostrożności“, zjawił się przed nim, zesłany przez samo niebo, Kim. I Mahbub, równie szybki w postanowieniach, jak wolny od wszelkich skrupułów, nawykły do wyzyskiwania każdej nadarzającej się sposobności, użył go natychmiast do tej służby.
Wędrujący lama z chłopakiem z niskiej kasty, odbywający pielgrzymkę przez Indje, kraj pielgrzy-
Strona:Rudyard Kipling - Kim T1.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.